Newsy

Relacja ze zlotu społeczności paciak.pl

Duża grupa ludzi pozująca do zdjęcia przy drewnianym płocie i drewnianym budynku

Znacie to uczucie, gdy cały rok żyjecie dla jednego weekendu, albo nawet dla jednego dnia? Dla niektórych jest to jeden konkretny, niepowtarzalny dzień, jak na przykład ślub. Dla innych ten wyjątkowy czas, na który oczekujemy z niecierpliwością powtarza się co rok. Założę się, że albo wam samym, albo komuś z waszego otoczenia zdarzało się odliczać dni do jakiegoś konwentu fantastyki, Woodstocku, Open’era, Glastonbury, czy innego Burning Mana. Dla mnie i zapewne dla dużej części z pozostałych 66 osób zwieńczeniem tych oczekiwań był 22 czerwca 2018. To był nasz Woodstock, Glastonbury, Defqon1 i Open’er w jednym. A co tam, nawet ślub dorzućmy. Wtedy to rozpoczął się I zlot motocyklistów z forum paciak.pl.

Zlot paciaków

Z mojej perspektywy, po miesiącach oczekiwania, zlot zawładnął moim życiem już tydzień przed wyjazdem, kiedy to przejrzałem chyba każdą śrubkę w motocyklu, żeby – gdy rozpocznie się wyprawa – żadne problemy techniczne nie psuły nastroju. Sam piątkowy wyjazd nastąpił stosunkowo późno, ze względu na niemożliwy do przeniesienia egzamin Asi. Trudno, trzeba to trzeba. Spakowani, ubrani i gotowi do drogi wyruszyliśmy przed godziną 14:00 spod budynku Collegium Historicum UAM na spotkanie z pogod… znaczy, z przygodą.

Nie da się w jakiś bardziej rozległy sposób opisać drogi na zlot. Była ona po prostu nudna. Ani razu nie zdarzyło nam się zabłądzić, jedyny deszcz jaki widzieliśmy spadł akurat, gdy siedzieliśmy w zajeździe zajadając się schabowym, a jedyne postoje jakie robiliśmy miały na celu tankowanie i rozchodzenie zesztywniałych nóg. Z historii innych zlotowiczów wynikało, że mieliśmy w tej kwestii nie lada szczęście. Niestety, dużej części dojeżdżających nie udało się uniknąć zmoknięcia, a i zdarzyła się jedna niefortunna gleba, która ostatecznie wymagała hospitalizacji.

Dojechaliśmy!

Ostatecznie, po 300 kilometrach, około godziny 20:00 udało nam się szczęśliwie dotrzeć do ośrodka Aloha w Rowach. Cały trud podróży zrekompensował mi ten jeden moment, gdy tuż po przekroczeniu bramy zaczęły ukazywać mi się coraz to kolejne znajome twarze. Nie zdążyliśmy do końca zsiąść z motocykla, a już byliśmy witani, ściskani, a nawet ( w niektórych przypadkach) wycałowani. W takich chwilach naprawdę można odczuć, że jesteśmy jedną, wielką, dysfunkcyjną, ale jednak rodziną :). Potrzebowaliśmy jeszcze kilku chwil na rozpakowanie i przebranie się i już mogliśmy dołączyć do trwającej przy grillu zabawy, w której nie przeszkodziła nawet ulewa pojawiająca się nagle około północy.

Dni pełne atrakcji

Większość uczestników starała się nie szaleć z alkoholem ze względu na plany na kolejny dzień. Sobotę rozpoczęliśmy spacerem w deszczu na śniadanie. Poranna pogoda nie nastawiała zbyt optymistycznie na resztę dnia, biorąc pod uwagę, że w zamyśle za chwilę mieliśmy wsiadać na motocykle i ruszać na wycieczkę. Szczęśliwie, tuż przed wyjazdem deszcz ustał i wszyscy, którzy posiadali motocykle (i jeden samochód) i byli w stanie je prowadzić wyjechali na spotkanie pierwszego punktu programu, czyli fokarium w Dolinie Charlotty. Tam cała grupa miała okazję podziwiać rutynową kontrolę medyczną połączoną z karmieniem i treningiem tamtejszych lokatorów, czyli Wikinga, Stiga, Marcela i Zinga.

Po tym pouczającym pokazie i udanej próbie zapchnięcia jednej z kapryśnych włoskich maszyn udaliśmy się w dalszą drogę, w kierunku kolejnego punktu dokarmiania, z tym że tym razem obiektem miało być prawie 70 głodnych motocyklistów. Jeśli chodzi o całą trasę, nie sposób przecenić roli grupy porządkowych, którzy dzielnie dbali, byśmy bezpiecznie pokonywali skrzyżowania i ronda. W zadaniu tym wsparcia udzielali im Viga i Emio zabezpieczający koniec kolumny motoambulansem. Niestety, nawet taka obstawa nie jest w stanie zagwarantować stuprocentowej pewności, że nic złego się nie stanie. W tym wypadku przykry incydent zdarzył się Rudej na jednym z zapiaszczonych zakrętów, kiedy to motocykl po prostu spod niej uciekł. Na szczęście straty obejmujące kierunkowskaz, dźwignię tylnego hamulca (kto z tego w ogóle korzysta?) i crashpad pozwoliły jej na kontynuowanie podróży do Jarosławca, gdzie w gospodzie przy placyku znajdującym się w centrum miejscowości czekał już na nas ciepły posiłek.

Gdy wszyscy już najedli się, odpoczęli i porobili zdjęcia nadszedł czas na wyruszenie w kierunku ośrodka. Nie licząc momentu, gdy na naszej drodze niespodziewanie znalazł się teren wojskowy, pozostała droga minęła bez żadnych przygód i po powrocie do punktu docelowego, szybkiej toalecie i uzupełnieniu zapasów alkoholu w pobliskim sklepie mogliśmy udać się na plażę, by zrobić pamiątkowe zdjęcie w kaskach. Znalazło się nawet kilku ambitnych, którzy nie tylko sami wskoczyli do wody, ale też pomogli w tym swoim koleżankom. Na nich zawsze można liczyć! Jakkolwiek słoneczna, pogoda ze względu na wiatr nie nadawała się na przeprowadzenie pozostałych punktów programu bezpośrednio na plaży. Dlatego też szybko wróciliśmy do ośrodka, gdzie czekało nas szkolenie z pierwszej pomocy prowadzone przez Emio i Vigę.

Powiedzieć, że to nuda mógłby tylko ktoś, kto nie zna Emilki i Przemka. Z pewnością w ciągu tych 2 godzin wyniosłem więcej wiedzy, niż z większości płatnych kursów. Wszystko to okraszone było barwnymi komentarzami, przykładami i zadaniami praktycznymi, a dokoła co chwila słychać było salwy śmiechu. Trzeba przyznać, że najłatwiejszą publicznością nie byliśmy, tym większy szacunek należy się tej dwójce za tak profesjonalnie poprowadzony pokaz i za ogromną cierpliwość, jaką nam okazali. Na koniec zostaliśmy zaopatrzeni w pakieciki rękawiczek i masek do sztucznego oddychania. Od teraz mam tę saszetkę zawsze przy sobie, przyczepioną do kluczyków. W ten sposób w razie potrzeby na pewno będą pod ręką.

Po szkoleniu rozpoczął się dalszy ciąg imprezowania przy grillu. Picie, jedzenie i szeroko pojęta integracja przeplatane były konkursami takimi, jak przeciąganie liny, czy rzut jajkiem. Nagrodami były gadżety zapewnione przez Katerę, Dobre Sklepy Motocyklowe, Eco Line (Largo Consulting), oraz wrocławski sklep Cztery Slajdery. Ze zlotu można było wyjechać z torbami, smyczami, środkami czystości do kasku i motocykla S100, czy nawet z multitoolami!

Ekipa paciak.pl - najlepsza!

Zabawa trwała do późnych godzin nocnych/wczesnych godzin porannych. Sam wymiękłem w okolicach godziny 2:00, jednak wiem, że wiele osób wytrwało o wiele dłużej. Niedzielny poranek minął stosunkowo szybko. Pobudka, szybkie pakowanie, montujemy sakwy i w pełnym rynsztunku ruszamy na śniadanie. Żegnamy się i chwilę później jesteśmy już w trasie, zostawiając za sobą grupę niesamowitych ludzi. Ukradkiem ocieram łezkę, ale szybko okazuje się, że to nie jedyna woda, jaka zostanie dzisiaj przelana. Po początkowo słonecznej pogodzie bardzo szybko nie pozostaje żaden ślad i nie pozostaje nam nic innego, jak pokonać 200 kilometrów dzielące nas od Poznania w mniejszym, lub większym deszczu. No cóż… niektórzy zmokli już dwa dni wcześniej. Ostatnie kilometry, jeszcze tylko odstawiam Asię do domu, przystanek na wylanie wody z butów i już zamykam drzwi od garażu, zrzucam z siebie przemoczony kombinezon i rozgrzewam się pod prysznicem. Co za weekend!

Zlot z ekipą paciaków to istna karuzela emocji. Od początkowego napięcia przed wyjazdem, przez spokój i monotonię podróży, radość spotkania i wspólnego celebrowania tych krótkich chwil, kiedy możemy spotkać się w większym gronie, po smutek rozstania i nadzieję na rychłą powtórkę. W chwili, kiedy piszę tę relację, co bardziej szczegółowe wspomnienia ze zlotu zaczynają się już powoli zacierać. Nadal jednak towarzyszy mi śmiech i żarty, których tyle padło w ciągu tego weekendu, wymienione doświadczenia dotyczące jazdy i mechaniki, czy choćby nocne Polaków rozmowy z Emilką, a później siedzenie przy ognisku z niedobitkami po imprezie. Te obrazy zostaną przy mnie jeszcze na długo. Owszem, czuję niedosyt - nawet gdyby zlot trwał tydzień, pewnie i tak bym czuł się po nim tak samo - ale jednocześnie wiem, że tak naprawdę, to dopiero początek sezonu i będzie jeszcze wiele okazji do spotkań. No, a na horyzoncie majaczy już jesienny rajd… Do zobaczenia!

Tekst: @Licuri

Czytaj dalej

Robbie Warden i jego ekipa przed testami ortez POD K8
Czarny Custom Giggerl