Kontynuujemy kultowy cykl Dobrych Sklepów Motocyklowych „Jaki motocykl kupić?”. W jego ramach przedstawiliśmy już szalonego miejskiego bandytę - Triumpha Street Triple 675R. Pojawił się również koszmarny sen policjanta grupy Speed - Kawasaki ZX10R. Było także dzieło włoskich mistrzów. Piękne jak wschód słońca nad jeziorem Como - Moto Guzzi Griso 1200. Dziś jednak odkładamy na bok zabawki dla grzecznych dzieci. Przedstawiamy coś, co można porównać jedynie z czołgiem T-34 - motocykl K750 w wersji SUDDEN DEATH.
Dzisiejsze motocykle konstruowane są w specyficzny sposób. Każda kolejna generacja musi być dla motocyklisty bezpieczniejsza. Stąd cała elektronika, która od pewnego momentu odebrała bikerom nawet dostęp do przepustnicy! Co jest na końcu tej drogi? Oczywiście sytuacja, w której motocyklista zostanie w domu. Telewizor zaprezentuje mu relację z jazdy z kilku kamer 4K, a maszyna pojedzie sama.
Dlatego dziś przedstawiamy coś z przeciwległego bieguna. Wszystkie motocyklowe niebezpieczeństwa i ryzyka w jednym pojeździe. Dziecko II wojny światowej. Radzieckie BMW serii GS, czyli K750.
Co to jest K750?
K750 to potomek niemieckiego BMW R-71. Przynajmniej tak można zakładać, ponieważ nie do końca wiadomo, co i przez kogo zostało skopiowane. Adolf H. w latach 30. XX w. ściśle współpracował z Józefem S. Być może niemiecka technologia pojawiła się w ZSRR za jego zgodą i wiedzą.
Stojąc obok tego pojazdu, widzi się wyraźnie, czym on jest. Z pewnością nie został wyprodukowany do wożenia zakochanych par na niedzielne wycieczki. Jest jak maszyna budowlana - istnieje w określonym celu. W przypadku K750 była to potrzeba posiadania pojazdu, którego nie zatrzyma żadna przeszkoda. W państwie Stalina asfaltowe drogi były rzadkim luksusem. Dominowały raczej doraźnie wytyczane gruntowe ścieżki. Do tej rzeczywistości dostosowano K750.
Napęd radzieckiego K750
Już samo oglądanie tego motocykla stanowi wielką przygodę. Wzdłużnie umieszczony dolnozaworowy, dwucylindrowy bokser robi ogromne wrażenie. Zgodnie z dzisiejszymi standardami jego pojemność skokowa nie jest powalająca. 750 cm3 to obecnie wielkość charakterystyczna dla średniej klasy motocykli. Także moc 26 KM nie robi większego wrażenia. Istotne jest jednak coś innego. Motocykl napędzany tą jednostką jest w stanie holować na lince samochód osobowy bez szkody dla siebie. Niech dokona tego dzisiejsza dowolna siedemset pięćdziesiątka.
Suche sprzęgło przenosi napęd na czterostopniową skrzynię przekładniową. Zgodnie z opisami technicznym motocykl nie powinien mieć wstecznego biegu. Ktoś w fabryce jednak o tym nie wiedział, bo K750 go ma. Jednostkę napędową z dyferencjałem łączy wałek. Koło wózka bocznego nie przenosi napędu. Dopóki jednak nie wjedziemy do bagna, nie jest to problemem. Obsługa tych mechanizmów, wbrew pozorom jest bezproblemowa, a jazda nie jest katorgą.
Jazda motocyklem K750 z wózkiem bocznym
Pomijam to, co dzieje się wokół, podczas jazdy tym motocyklem. Jest to szczególna kategoria sensacji. Każdy człowiek odprowadza go wzrokiem. Bardziej istotne jest to, co dokonuje się pomiędzy jego kołami. Jazda rozpoczyna się od zatopienia pływaków gaźników. Potem przychodzi kolej na kopnięcie w nożny rozrusznik. Silnik, wbrew pozorom, pracę podejmuje bardzo ochoczo. Mechanizmy K750 działają zaskakująco lekko. Suche sprzęgło pozwala na łagodne rozpoczęcie jazdy.
Zawieszenie nie ukrywa swojego wieku i etapu rozwoju technologicznego. Czuje się, że jest, a koła nie są przytwierdzone do ramy sztywno. Pewnym problemem są hamulce. Spowalnianie tego mastodonta trwa nie sekundy, lecz minuty. Prowadząc K750, czuje się wyraźnie jego ćwierćtonową masę. Kiedy motocykl przekracza 60 km/h, wrażenie jazdy na taranie, przypomina prowadzenie autobusu Autosan H9.
Z niczym nie da się natomiast porównać doświadczeń jazdy w wózku. To coś niebywałego. Jakby czas cofnął się o 80 lat i uciekałoby się przed Guderianem do Moskwy. Wrażenie to potęguje wojskowa radiostacja z epoki. Trzeba to po prostu przeżyć.
Czy K750 się psuje? Awaryjność radzieckiego motocykla
Przyznam szczerze, że mało mnie interesuje, czy motocykl ten powinien mieć wahacz pchany, czy widelec, czy to wersja z lat 50., czy 70., czy ktoś zarzuci, że motocyklem Stalina powinien być nazwany M72, a nie K750. Fascynuje mnie natomiast to, czym ten pojazd jest. To wehikuł pozwalający znaleźć się w czasach, o których uczono mnie na studiach.
Podobny stosunek mam do jego awaryjności. Kultura techniczna ZSRR nigdy nie stała na najwyższym poziomie. Doskonale zaprojektowane wojenne myśliwce Jakowlewa i Ławoczkina rozpadały się w locie. Powodem były ówczesne realia. Niewykwalifikowani ludzie wbijali śruby poszycia młotkami, zamiast je wkręcać.
K750 jest dzieckiem tej rzeczywistości. Awarii w czasie jazdy ulec może wszystko. Inna sprawa to łatwość naprawy. Gdy uszkodzeniu uległ tłok radzieckiego boksera, mógł być z powodzeniem doraźnie zastąpiony wytoczonym na szybko z drewna dębowego. Pominę natomiast to, czym zastępowano uszkodzony kondensator układu zapłonowego. Po pierwsze, nikt by w to dziś nie uwierzył. Po drugie, nie pozwala mi na to miłość do zwierząt. Po trzecie, człowiek nie bocian, żab nie powinien zabijać.
Przygoda z K750
Dzień z motocyklem K750 był czasem szczególnych przeżyć. Chętnie dodałbym do tego strzelanie z Pepeszy, lot Szturmowikiem i rozmowę z Bogusławem Wołoszańskim. Zachęcam do dotykania żywej historii własnymi rękami. Wiedza o eksplodujących w XX w. nacjonalizmach może być dziś niezwykle przydatna. Brunatny motocykl coś o tym wie.
Składam podziękowania dla mojego przyjaciela Pawła za udostępnienie motocykla.