Nie bez powodu motocykliści uznawani są za bardzo solidarną grupę. Od małych gestów takich, jak “lewa w górę” na drodze, przez bardziej zauważalne, jak pomoc na drodze w razie awarii, po często spektakularne zbiórki na osoby ze środowiska motocyklowego, które z różnych przyczyn znalazły się w potrzebie.
Jednak jak w każdej większej społeczności, również wśród motocyklistów zdarzają się mniejsze i większe grzeszki. Są takie zupełnie pomijalne, które co najwyżej wywołają uśmiech politowania u pozostałych, ale zdarzają się i takie, obok których trudno przejść obojętnie i zwykle spotykają się ze stanowczym sprzeciwem innych uczestników ruchu.
Jazda w grupie
Jazda w towarzystwie innych motocyklistów zawsze generuje większe ryzyko i wymaga większej uwagi. Formując kolumnę powinniśmy utrzymywać cały czas dyscyplinę, by bezpiecznie przejechać z punktu A do punktu B. Niestety, dość częstym zjawiskiem - szczególnie w facebookowych grupach, które mają tendencję do szybkiego rozrastania się - jest przynajmniej jedna osoba, która czuje potrzebę pochwalenia się swoimi umiejętnościami przed całą resztą.
Wheelie, wyprzedzanie całej kolumny, czy - co gorsza - slalomy pomiędzy motocyklistami nie tylko są skrajnie niebezpieczne, ale też rzutują na obraz całej grupy w oczach postronnych. Dlatego też od jakiegoś czasu unikam wyjazdów z dużymi grupami, których nie znam. Szkoda mi nerwów.
Innym problemem, który często widuję podczas jazdy w grupie, to ignorowanie tej wolniejszej części kolumny. Zasada jest prosta - mniejsze pojemności i mniej doświadczeni motocykliści jadą z przodu. Założenie jest takie, że w ten sposób nadają oni całej grupie tempo, w którym nikt nie zostanie z tyłu.
Mimo tak prostej koncepcji zawsze znajdzie się kilku niecierpliwych, którzy czują potrzebę wysunąć się na czoło i wywierać presję na całą resztę by przyspieszyć. Jeśli tak trudno im dostosować prędkości do tej przewidzianej przepisami i tej nadawanej przez słabsze motocykle, to może pora zastanowić się, czy w ogóle jest sens jeździć w grupie?
W trasie
Czasami jadąc przez miasto, czy nawet w trasie zdarza mi się widzieć zachowania, które może nie wpływają bezpośrednio na moje bezpieczeństwo, jednak i tak irytują, ponieważ utrwalają i tak już nadwyrężony wizerunek motocyklistów w społeczeństwie.
Jasne, można przejeżdżać przez teren zabudowany drastycznie przekraczając prędkość, wyprzedzać na trzeciego, czy wciskać się przed maskę samochodu dając mu mały margines na zahamowanie - narażasz głównie swoje zdrowie i ewentualnie mienie innych, którego koszt pokryje OC. Problem pojawia się w momencie, gdy rozpoczyna się debata, jacy to motocykliści są nieodpowiedzialni na drogach.
Innym zachowaniem, które wybitnie irytuje jest zachowanie w korkach. Omijanie samochodów z dużymi prędkościami naraża motocyklistę, a dodatkowo powoduje dyskomfort u pozostałych kierowców.
Podobnie sytuacja wygląda w przypadku braku miejsca w korku. Miganie długimi światłami, trąbienie, czy przegazówki nie sprawią, że samochód magicznie się przesunie, a wprowadzają jedynie niepotrzebne konflikty. Prawo do omijania samochodów wynika jedynie z braku przepisów explicite regulujących tę kwestię, a w interesie motocyklistów jest, by korzystać z tej możliwości rozważnie i nie wywoływać konfliktów, które skłonią prawodawcę do pochylenia się nad tym statusem quo.
Nocna jazda
Nie mam nic przeciwko nocnej jeździe bez celu. Sam często praktykuję, bo jest to zajęcie bardzo przyjemne. Nie potrafię natomiast zrozumieć nocnego upalania maszyny w okolicy domów. Palenie gumy, jeżdżenie po jednej trasie do odcięcia na wybebeszonym wydechu - są to zachowania, dla których trudno mi znaleźć logiczne uzasadnienie inne, niż uprzykrzenie życia ludziom, którzy próbują w tym czasie spać, a jeśli ktoś kieruje się takimi motywami, to trudno mi mieć o nim dobre zdanie.
Samo przerabianie wydechów, by były jak najgłośniejsze daje mi już pewien obraz osoby, która motocykla dosiada. Rozumiem lekkie modyfikacje w celu zmiany barwy dźwięku, ale maszyna śmigająca obok mnie na pełnym przelocie z rykiem F-16 zamiast podziwu wywołuje u mnie raczej uśmiech politowania.
Innym zachowaniem, które trudno mi pochwalić są nocne nielegalne wyścigi. Zdarzenia w Polsce dość rzadkie, ale jednak występują. Biorąc pod uwagę dostępność torów wyścigowych w Polsce urządzanie sobie zawodów w jeździe po prostej drodze, lub takiej, na której są dwa zakręty na krzyż (vide Chabówka) mija się po prostu z celem. Nie, “zwycięstwo” w takich zawodach nic nie udowadnia. Wręcz przeciwnie, doświadczenie pokazuje, że te same osoby puszczone na tor, gdzie potrzeba trochę więcej techniki, niż tylko umiejętność odwinięcia gazu, trzymają się w końcówce stawki.
Szanujmy się nawzajem
W zasadzie cały ten tekst można sprowadzić do jednej, wspólnej cechy charakteru - egoizmu. Grupa motocyklistów, którzy przejawiają wyżej wymienione zachowania zwyczajnie nie liczy się z tym, że nie są jedynymi uczestnikami ruchu, a już na pewno nie są uprzywilejowani.
Jeżdżąc motocyklem nie jesteśmy ponad prawem - obowiązują nas takie same zasady, jak kierowców samochodów, rowerzystów i pieszych. Jednocześnie apeluję, by zawsze obok tych spisanych w kodeksie przyświecała nam ta jedna nadrzędna - przyzwoitość. Drogi są już wystarczająco niebezpieczne. Może zamiast dzielić się na motocyklistów, czy “puszkarzy” zacząć współpracować, by ten stan zmienić?
Autor: Tomasz Wichtowski