Podejmując decyzję o wyborze motocykla na nowy sezon przyszli właściciele bardzo często zamiast zdrowym rozsądkiem kierują się stereotypami. Tymczasem te obiegowe opinie, stanowiące znaczną część zawartości forów motocyklowych, niemal w każdym przypadku mają tyle wspólnego z rzeczywistością, ile chopper z MotoGP.
Zwróćmy uwagę na klasę królewską, na tzw. litry. Model produkowany przez pewnego japońskiego wytwórcę, który wypracował sobie pozycję ikony tej klasy pojazdów, mimo opinii o swej doskonałości, bardzo często borykał się z poważnymi usterkami skrzyni przekładniowej. Jego inny dalekowschodni konkurent, reprezentujący zdaniem większości motocyklistów najlepszą markę jednośladów we Wszechświecie, w wielu przypadkach okazywał się pojazdem nadużywającym oleju silnikowego.
Kolejny przedstawiciel wielkiej trójki miewał poważne problemy z wytrzymałością ram. Natomiast wyroby producenta, którego maszyny - zgodnie z żywotnym stereotypem, wprost z salonów powinny trafiać w krzaki, zdaniem większości mechaników nie odbiegają pod względem podatności na usterki od konkurencji. Mało tego - wielu dziennikarzy opisuje je jako pojazdy, których produkcja jest dotowana przez sieci pralni chemicznych i wytwórców bielizny. A mówimy przecież o klasie motocykli kupowanych właśnie po to, by doświadczać ognia w rurze wydechowej...
Czy chcę dla odmiany zbudować stereotyp o tym, że właśnie ta marka jest najlepsza? Nie! Chodzi o to, że nie ma pojazdów idealnych i zawsze lepszym wyborem będzie maszyna zadbana i regularnie serwisowana, a nie ta, która reprezentuje określoną markę.
Czy wobec tego powszechnie powtarzane opinie o podatności niektórych modeli motocykli na typowe dla siebie usterki są bezpodstawne? Zdecydowanie nie. Problem w tym, że treści znajdujące się na forach internetowych w większości tworzone są przez osoby, które niekoniecznie posiadają najlepsze kwalifikacje do wypowiadania się na dany temat. Trzeba umieć oddzielić wartościowe wypowiedzi od paplaniny.
Proponuje proste doświadczenie, które sam wielokrotnie dla zabawy przeprowadzałem. Zadajcie pytanie o to, czy warto kupić motocykl jakieś rzadkiej marki i poproście o jego ocenę ewentualnych użytkowników. Niemal zawsze otrzymacie odpowiedzi, że to jeżdżący złom, marzenie mechaników i kara za grzechy. Wyślijcie wtedy do autorów tych recenzji prywatne pytanie o szczegóły i podstawy ich opinii. Gwarantuję, że odpowiedzi nie uzyskacie lub w najlepszym wypadku przeczytacie w niej, że kolega szwagra słyszał coś na ten temat od mamy dziewczyny, która chodziła kiedyś z chłopakiem, którego sąsiad jeździł taką maszyną. Konstruktywne, poparte własnym doświadczeniem wypowiedzi w Internecie, są diamentami, występującymi równie często jak przypadki męskiej traumy wywołanej złym doborem koloru rękawic do butów motocyklowych.
Co więc zrobić, jeśli zamarzy nam się egzotyczne włoskie V4, wyprodukowane przez producenta krytykowanego za stosowanie komponentów elektronicznych, swą jakością zapewniających niewielkie przyrosty przebiegu pojazdu? Po prostu spróbować nawiązać kontakt z kimś, kto użytkuje taki pojazd od jakiegoś czasu i taka osobą będzie skarbnicą tak bardzo przydatnej i potrzebnej wiedzy, na której z pewnością w takim przypadku będzie nam zależało. Być może okaże się, że motocykl widział mechanika podczas ostatniej regularnej wizyty serwisowej a właściciel o słabych stronach swego rumaka wie jedynie z opowieści. Stereotypowych.
Pamiętajmy też o tym, że jazda motocyklem to nieokiełznana radość, poczucie posiadania supermocy i czucie każdym nerwem wszystkich mechanizmów stalowego rumaka. Osobiście mogę spędzić w garażu dziesiątki godzin, kląc i życząc nagłej śmierci konstruktorowi jakieś rzadkiej, odlotowej maszyny po to, by móc potem poczuć podczas jazdy wspaniały skutek swych starań. Nawet jeśli kolejna przejażdżka znowu będzie musiała być poprzedzona demontażem tylnej głowicy... Wierzcie mi, że warto.